Pamiętam jak dziś – był piątkowy wieczór, lało jak z cebra, a ja siedziałem skulony pod kocem z miską popcornu, gotowy na kolejny nudny wieczór. Mój kumpel Antek od tygodni namawiał mnie na „Współczesną rodzinę”, ale jakoś nie mogłem się przekonać. Sitcom o rodzinie? Brzmiało jak przepis na banał. W końcu się złamałem, włączyłem pierwszy odcinek i… przepadłem. Trzy godziny później zorientowałem się, że zjadłem cały popcorn, a za oknem już świta. Tak zaczęła się moja przygoda z Pritchettami, Dunphy’ami i Tucker-Pritchettami.
- Analiza fabuły
„Współczesna rodzina” to istny rollercoaster emocji. Pamiętam scenę, gdy Cam i Mitchell adoptują Lily – łzy same napłynęły mi do oczu, bo przypomniałem sobie moment, gdy moja siostra przywiozła z Wietnamu swoją córeczkę. Ta mieszanka strachu, radości i niepewności była tak autentyczna, że poczułem się, jakbym znów był w tamtej chwili.
Z kolei perypetie Phila jako „cool taty” niejednokrotnie wywoływały u mnie salwy śmiechu, ale też refleksję nad własnym dzieciństwem. Mój tata też próbował być „na czasie” i pamiętam, jak kiedyś przyszedł na wywiadówkę w koszulce z napisem „YOLO”. Chciałem wtedy zapaść się pod ziemię, ale teraz wspominam to z rozbawieniem, dokładnie jak wybryki Phila.
Jedna scena szczególnie utkwiła mi w pamięci – gdy Jay uczy Mannyego, jak się golić. To z pozoru błahe wydarzenie niesie ze sobą tyle emocji i niewypowiedzianych słów. Przypomniało mi to moją relację z dziadkiem, który zastępował mi nieobecnego ojca. Nigdy nie powiedział wprost „kocham cię”, ale uczył mnie takich rzeczy jak wiązanie krawata czy zmiana oleju w samochodzie. To właśnie w takich momentach „Współczesna rodzina” błyszczy – pokazując, że miłość przejawia się na wiele sposobów.
- Postacie i aktorstwo
Gdybym miał wybrać postać, z którą się utożsamiam, byłby to Alex Dunphy. Jako „kujon” w liceum, doskonale rozumiem jej frustrację, gdy nikt nie docenia jej inteligencji. Scena, w której Alex ma załamanie nerwowe podczas rozdania świadectw, trafiła prosto w moje serce. Sam miałem podobny moment, gdy zdobyłem pierwsze miejsce w olimpiadzie matematycznej, a moi rodzice byli bardziej podekscytowani nowym fryzjerem mojej siostry.
A propos aktorstwa – Ed O’Neill jako Jay Pritchett to majstersztyk. Pamiętam, jak kiedyś widziałem go w jakimś kiepskim filmie akcji i byłem pewien, że to aktor jednej roli. „Współczesna rodzina” kompletnie zmieniła moje zdanie. Scena, w której Jay próbuje ukryć swoje wzruszenie podczas ślubu Mitchella i Cama, pokazuje, jak wiele warstw ma ta postać. O’Neill potrafi przekazać całą gamę emocji jednym spojrzeniem czy grymasem.
Chemia między aktorami jest fenomenalna, szczególnie w scenach grupowych. Weźmy na przykład odcinek, w którym cała rodzina utknęła na lotnisku. Ich przekomarzania, spojrzenia i reakcje są tak naturalne, że czujesz się, jakbyś oglądał prawdziwą rodzinę. Szczególnie urzekła mnie interakcja między Glorią (Sofía Vergara) a Claire (Julie Bowen) – ich rywalizacja i niechętny podziw dla siebie nawzajem są tak wiarygodne, że przypominają mi relację między moją mamą a jej bratową.
- Aspekty techniczne i artystyczne
Jednym z elementów, które najbardziej doceniam w „Współczesnej rodzinie”, jest wykorzystanie muzyki. Pamiętam odcinek, w którym Cam i Mitchell próbują nauczyć Lily jeździć na rowerku. Scenie towarzyszy delikatna, fortepianowa melodia, która stopniowo narasta, gdy Lily w końcu łapie równowagę. Poczułem gęsią skórkę i uświadomiłem sobie, że mam łzy w oczach – muzyka idealnie podkreśliła emocjonalny ciężar tego momentu.
Jeśli chodzi o scenografię, zawsze zwracam uwagę na dom Dunphych. Jest w nim tyle małych detali, które budują autentyczność – jak choćby zawsze pełna miska z owocami na wyspie kuchennej czy zmieniające się zdjęcia rodzinne na ścianach. Przypomina mi to dom mojej cioci, gdzie każdy przedmiot ma swoją historię.
Styl wizualny „Współczesnej rodziny” przywodzi mi na myśl „Parks and Recreation” – oba seriale wykorzystują format mock-documentary, co dodaje im autentyczności. Jednak „Współczesna rodzina” idzie o krok dalej, używając tego formatu do tworzenia zabawnych kontrastów między tym, co postacie mówią do kamery, a tym, co widzimy w „rzeczywistości”.
- Kontekst i odniesienia
„Współczesna rodzina” świetnie odzwierciedla zmieniającą się dynamikę społeczną. Weźmy na przykład postać Glorii – początkowo mogła wydawać się stereotypową „latynoską żoną trophy”, ale serial szybko pokazuje jej głębię i inteligencję. To skłoniło mnie do refleksji nad własnymi uprzedzeniami i przypomniało mi sytuację z pracy, gdy niedoceniłem nowej koleżanki z Ukrainy, zakładając, że nie zna się na technologii. Szybko udowodniła, że jestem w błędzie, ratując nasz projekt przed katastrofą.
Serial zmienił też moje spojrzenie na rodzicielstwo. Sceny, w których Claire i Phil zmagają się z wychowaniem trójki tak różnych dzieci, uświadomiły mi, że nie ma jednego przepisu na bycie dobrym rodzicem. To cenna lekcja, szczególnie że sam niedawno zostałem ojcem.
Po obejrzeniu pierwszego sezonu zadzwoniłem do mojego brata, z którym nie rozmawiałem od miesięcy po jakiejś głupiej kłótni. Dyskusja o serialu przerodziła się w szczerą rozmowę o naszej rodzinie i problemach, które próbowaliśmy ignorować. „Współczesna rodzina” stała się dla nas pretekstem do naprawienia własnych relacji.
- Krytyka i subiektywna ocena
Mimo mojego entuzjazmu, serial ma swoje słabe punkty. Jednym z nich jest postać Manny’ego – jego dojrzałość i wyrafinowanie, choć początkowo zabawne, z czasem stają się irytujące i mało wiarygodne. Pamiętam odcinek, w którym Manny wygłasza tyradę na temat win z różnych regionów Francji – to było już przegięcie, które wytrąciło mnie z immersji.
Moja „niepopularna opinia” dotyczy postaci Phila. Wielu widzów uważa go za uroczego i zabawnego, ale dla mnie jego zachowanie często ociera się o cringe. Jego desperackie próby bycia „cool” są czasami bardziej żenujące niż zabawne, przypominając mi mojego wujka, który na każdym rodzinnym grillu próbuje rozśmieszać młodzież przestarzałymi żartami.
Gdybym mógł zmienić coś w serialu, chciałbym zobaczyć więcej wątków skupiających się na relacjach między rodzeństwem – szczególnie między Mitchellem a Claire. Ich dynamika jest fascynująca, ale często spychana na drugi plan. Wyobrażam sobie odcinek, w którym musieliby wspólnie zająć się chorym Jayem, co zmusiłoby ich do konfrontacji z niezałatwionymi sprawami z dzieciństwa.
- Podsumowanie
Czy poleciłbym „Współczesną rodzinę”? Zdecydowanie tak, szczególnie mojemu szefowi, Markowi. Ten facet jest jak Jay Pritchett – na zewnątrz twardy i nieprzystępny, ale jestem pewien, że w głębi duszy jest równie uczuciowy. Może serial pomógłby mu zrozumieć, że okazywanie emocji nie jest oznaką słabości.
„Współczesna rodzina” zainspirowała mnie do odkrywania innych seriali o tematyce rodzinnej. Obecnie jestem w trakcie oglądania „Chirurgów”, bo jestem ciekaw, jak inaczej można podejść do tematu skomplikowanych relacji rodzinnych.
Na koniec chciałbym zadać czytelnikom pytanie: Czy współczesne rodziny rzeczywiście tak bardzo różnią się od tych tradycyjnych, czy może po prostu wreszcie zaczynamy otwarcie mówić o problemach, które zawsze istniały? „Współczesna rodzina” skłania do refleksji nad tym, co naprawdę oznacza bycie rodziną w XXI wieku. A wy, co o tym myślicie?