Simpsonowie: 30 lat śmiechu, który zmienił telewizję – osobista podróż przez Springfield

Pierwsze spotkanie z serialem

Moje pierwsze zetknięcie z „Simpsonami” było dość nietypowe. Był rok 1997, miałem wtedy 12 lat i leżałem w szpitalu z zapaleniem wyrostka. W sali telewizyjnej na pediatrii puszczali wieczorami różne kreskówki, ale ta żółta rodzinka od razu przykuła moją uwagę. Pamiętam, jak pielęgniarki śmiały się razem z nami z kolejnych wpadek Homera, a ja zapomniałem na chwilę o bólu pooperacyjnym. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że ten serial stanie się częścią mojego życia na kolejne dekady.

Szczerze mówiąc, na początku myślałem, że to kolejna głupawa kreskówka dla dzieci. Ale już po kilku odcinkach zrozumiałem, jak bardzo się myliłem. Pod warstwą prostych żartów i karykaturalnej animacji kryła się inteligentna satyra społeczna, która z biegiem lat stawała się dla mnie coraz bardziej zrozumiała.

Fabuła, która dojrzewała razem ze mną

Z perspektywy czasu fascynujące jest to, jak różne warstwy humoru i znaczeń odkrywałem w tym samym serialu na różnych etapach życia. Jako dzieciak śmiałem się głównie z fizycznych gagów i wpadek Homera. Jako nastolatek zacząłem dostrzegać ironię i odniesienia popkulturowe. A jako dorosły doceniam najbardziej społeczną satyrę i komentarze na temat amerykańskiego stylu życia.

Szczególnie poruszający jest dla mnie odcinek „And Maggie Makes Three”, gdzie Homer rezygnuje z wymarzonej pracy w kręgielni, by utrzymać rodzinę po narodzinach Maggie. Ta historia nabrała dla mnie nowego znaczenia, gdy sam zostałem ojcem i musiałem podejmować podobne decyzje. Scena, gdzie Homer przykrywa tablicę z napisem „Don’t forget: you’re here forever” zdjęciami Maggie tak, że zostaje „Do it for her”, zawsze wywołuje u mnie wzruszenie.

Pamiętam też burzliwą dyskusję ze znajomymi o odcinku „Homer’s Enemy”, gdzie pojawia się Frank Grimes – człowiek żyjący według zasad realnego świata w absurdalnym uniwersum Simpsonów. Ten odcinek pokazał mi, jak genialnie twórcy potrafią bawić się konwencją i jednocześnie komentować własny serial.

Postacie jak przyjaciele rodziny

Przez lata oglądania „Simpsonów” poszczególne postacie stały się dla mnie jak starzy znajomi. Najbardziej utożsamiam się z Lisą – jej idealizm i pasja do nauki przypominają mi moje własne młodzieńcze marzenia o zmienianiu świata. Jednocześnie jej frustracja życiem w Springfieldzie i ciągłe próby zachowania własnych wartości w świecie pełnym kompromisów są mi bardzo bliskie.

Warto wspomnieć o genialnym dubbingu, zarówno w wersji oryginalnej, jak i polskiej. Dan Castellaneta jako Homer stworzył jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci w historii telewizji. A w polskiej wersji niezapomniany głos Andrzeja Brzeski sprawił, że Homer brzmi równie autentycznie. To właśnie dzięki dubbing

Artyzm ukryty w prostocie

Pozornie prosta kreska „Simpsonów” jest w rzeczywistości przemyślanym wyborem artystycznym. Te charakterystyczne żółte postacie z wielkimi oczami stały się ikoniczne. Pamiętam, jak na studiach plastycznych analizowaliśmy kompozycję kadrów w „Simpsonach” – mimo pozornej prostoty, każda scena jest precyzyjnie zaplanowana.

Muzyka Alfa Clausen jest równie genialna w swojej prostocie. Motyw otwierający serial natychmiast wprowadza w odpowiedni nastrój, a różnorodne pastiche muzyczne w poszczególnych odcinkach pokazują ogromną wszechstronność kompozytora. Do dziś nucę piosenkę „See My Vest” Mr. Burnsa czy „Who Needs The Kwik-E-Mart” Apu.

Serial, który wyprzedził swoją epokę

Oglądając stare odcinki „Simpsonów” zdumiewające jest, jak wiele społecznych tematów serial poruszał jako pierwszy. Problemy ekologiczne, krytyka korporacji, prawa mniejszości – te tematy pojawiały się tu, zanim stały się elementem głównego nurtu debaty publicznej.

Po seansie kultowego odcinka „Lisa the Vegetarian” z 1995 roku przeprowadziłem ze znajomymi gorącą dyskusję o prawach zwierząt i wegetarianizmie. Serial często zmuszał nas do przemyślenia własnych poglądów, nawet jeśli robił to poprzez humor i satyrę.

Krytyczne spojrzenie fana

Oczywiście, jak każdy wieloletni fan, mam też swoje zastrzeżenia. Trudno nie zauważyć, że w późniejszych sezonach serial czasami zbyt mocno stawia na absurdalny humor kosztem charakteru postaci. Szczególnie drażni mnie tendencja do wyolbrzymiania głupoty Homera – z zabawnego, ale relatywnie realistycznego ojca rodziny stał się czasami karykaturą samego siebie.

Kontrowersyjna może być też moja opinia, że niektóre „klasyczne” odcinki są przeceniane. Na przykład słynny „Last Exit to Springfield” uważany za jeden z najlepszych odcinków w historii serialu, moim zdaniem jest zbyt chaotyczny i przegadany.

Podsumowanie i refleksja

Gdybym miał polecić „Simpsonów” komuś, byłby to mój młodszy brat – fan South Park i Rick & Morty. Myślę, że doceniłby inteligentny humor i wielowarstwowość serialu, choć pewnie narzekałby na „przestarzałą” animację.

„Simpsonowie” niewątpliwie ukształtowali mój gust komediowy i spojrzenie na animację dla dorosłych. To dzięki nim zacząłem szukać podobnie ambitnych produkcji, co zaprowadziło mnie do takich perełek jak „BoJack Horseman” czy „Rick and Morty”.

Na koniec chciałbym zadać czytelnikom pytanie: czy w dzisiejszych czasach, gdy polityczna poprawność często ogranicza satyrę, powstanie jeszcze serial tak bezkompromisowo komentujący rzeczywistość jak „Simpsonowie”?

D’oh! A może właśnie dlatego ten serial jest nam dziś potrzebny bardziej niż kiedykolwiek?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *