Przyjaciele po latach: Nostalgiczna podróż przez śmiech, łzy i nowojorską kawę

Pamiętam to jak dziś – był piątkowy wieczór, za oknem lało jak z cebra, a ja, świeżo po przeprowadzce do nowego mieszkania, siedziałem otoczony kartonami. Mój stary telewizor ledwo łapał sygnał, ale udało mi się ustawić kanał, na którym leciały „Przyjaciele”. Szczerze? Nigdy wcześniej nie oglądałem tego serialu, a moje oczekiwania były raczej niskie. „Kolejna amerykańska sieczka” – pomyślałem. Ale że nie miałem nic lepszego do roboty, postanowiłem dać mu szansę. I wiecie co? Już po pierwszych minutach poczułem, że to będzie coś więcej niż zwykły sitcom. Śmiech z puszki, który zwykle mnie irytuje, tym razem wydawał się idealnie pasować do absurdalnego humoru. A postacie? Od razu poczułem, jakbym znał je od lat.

Analiza fabuły

    Oglądając kolejne odcinki, łapałem się na tym, że moje emocje skaczą jak szalone. Raz śmiałem się do rozpuku z nieporadności Rossa w relacjach damsko-męskich, by za chwilę poczuć ukłucie w sercu, gdy Rachel rezygnowała z wymarzonej pracy w Paryżu. Pamiętam, jak podczas sceny, w której Phoebe żegna się ze swoimi trojaczkami, łzy same napłynęły mi do oczu. Cholera, przecież to miał być lekki serial!

    A te wszystkie niejednoznaczne momenty? Weźmy na przykład słynne „We were on a break!”. Ile razy dyskutowałem ze znajomymi, czy Ross faktycznie zdradził Rachel! Sam przechodziłem przez podobną sytuację w związku i ten wątek uderzył we mnie jak młotem.

    Fabuła „Przyjaciół” niesamowicie rezonowała z moim życiem. Gdy oglądałem, jak bohaterowie zmagają się z dorosłością, karierą i związkami, czułem, jakbym patrzył w lustro. Te wszystkie problemy z pracą, nieudane randki czy kryzysy mieszkaniowe – to była moja codzienność! Pamiętam, jak po obejrzeniu odcinka, w którym Chandler rzuca pracę, żeby spełnić swoje marzenia, sam zacząłem poważnie myśleć o zmianie kariery.

    Postacie i aktorstwo

      Spośród całej szóstki najbardziej utożsamiam się z Chandlerem. Jego sarkazm, nieporadność w relacjach i ukrywanie niepewności za fasadą humoru – to jakby ktoś opisywał mnie! Pamiętam scenę, w której Chandler panikuje przed ślubem z Monicą. Jego monolog wewnętrzny był tak autentyczny, że poczułem fizyczny dyskomfort, przypominając sobie własne lęki przed zaangażowaniem.

      A propos aktorstwa – Matthew Perry kompletnie zmienił moje postrzeganie go jako aktora. Kiedyś widziałem go w jakimś kiepskim filmie i skreśliłem. Ale jego rola Chandlera? Mistrzostwo! Scena, w której oświadcza się Monice, pokazała mi, że Perry potrafi grać nie tylko komediowo, ale i dramatycznie. Od tego momentu zacząłem śledzić jego karierę z zupełnie innej perspektywy.

      Jeśli chodzi o chemię między aktorami, to jest ona wręcz namacalna. Weźmy scenę, gdzie cała szóstka gra w football w Święto Dziękczynienia. Ich przekomarzania, spojrzenia, niewerbalna komunikacja – czuć, że to nie jest wyreżyserowane, ale prawdziwa więź. Patrząc na nich, żałowałem, że moja paczka przyjaciół nie jest tak zżyta.

      Aspekty techniczne i artystyczne

        Muzyka w „Przyjaciołach” to osobny rozdział. Ile razy łapałem się na tym, że nucę „I’ll Be There For You” pod prysznicem! Ale nie tylko czołówka robi robotę. Pamiętam scenę, gdy Phoebe śpiewa „Smelly Cat” w Central Perku. Ta prosta, absurdalna piosenka w połączeniu z reakcjami innych bohaterów sprawiła, że pękałem ze śmiechu. Z drugiej strony, użycie „With or Without You” U2 w scenie, gdy Ross patrzy przez okno na Rachel, wywołało u mnie gęsią skórkę.

        Jeśli chodzi o scenografię, to muszę wspomnieć o mieszkaniu Moniki. Ten fioletowy kolor ścian i urocze vintage’owe meble sprawiły, że przez moment zamarzyłem o przeprowadzce do Nowego Jorku! A widzieliście kiedyś tę dziwną ramkę na wizjer w drzwiach jej mieszkania? To mały detal, ale za każdym razem, gdy ją widzę, uśmiecham się, bo przypomina mi, jak bardzo ten serial skupia się na detalach.

        Styl wizualny „Przyjaciół” przywodzi mi na myśl „Seinfelda”, ale z większą dozą ciepła i przytulności. Oba seriale pokazują życie grupy przyjaciół w Nowym Jorku, ale podczas gdy „Seinfeld” stawia na surowy realizm, „Przyjaciele” dodają do tego szczyptę bajkowości.

        Kontekst i odniesienia

          Oglądając „Przyjaciół” dzisiaj, nie sposób nie zauważyć, jak bardzo zmieniło się nasze podejście do wielu kwestii społecznych. Weźmy na przykład wątek homoseksualnego ślubu Carol i Susan. W latach 90. to był szokujący temat, a dzisiaj? Całkowita norma. Ten serial sprawił, że zacząłem bardziej otwarcie rozmawiać z moimi starszymi krewnymi o tematach LGBTQ+.

          „Przyjaciele” zmienili też moje spojrzenie na przyjaźń między kobietami i mężczyznami. Wcześniej byłem sceptyczny, czy taka relacja może funkcjonować bez podtekstów. Ale patrząc na Joey’a i Phoebe, zrozumiałem, że jest to jak najbardziej możliwe.

          Po obejrzeniu pierwszego sezonu zorganizowałem maraton serialowy ze znajomymi. Dyskusje, które się wywiązały, były fascynujące. Kłóciliśmy się o to, czy Ross i Rachel powinni być razem, analizowaliśmy zachowania bohaterów i porównywaliśmy je do naszych własnych doświadczeń. Ten serial stał się katalizatorem dla wielu głębokich rozmów w naszej grupie.

          Krytyka i subiektywna ocena

            Mimo mojej ogólnej miłości do „Przyjaciół”, jest kilka rzeczy, które mnie w nim irytują. Na przykład wątek romansu Joey’a i Rachel w późniejszych sezonach. To było dla mnie kompletnie nieprzekonujące i czułem, że scenarzyści na siłę próbują stworzyć dramę. Wolałbym, żeby skupili się na rozwijaniu ich indywidualnych historii.

            A teraz moja „niepopularna opinia” – uważam, że postać Rossa jest przereklamowana. Wiem, wiem, wszyscy kochają jego naukowe wybuchy i nieporadność, ale dla mnie czasami jest po prostu irytujący. Jego obsesja na punkcie Rachel często przekracza granice zdrowego rozsądku.

            Gdybym mógł zmienić zakończenie, zrobiłbym to tak: Rachel faktycznie wyjeżdża do Paryża, Ross zostaje w Nowym Jorku, ale oboje dojrzewają do tego, żeby być przyjaciółmi. Tymczasem ostatni odcinek skupiłby się na tym, jak cała szóstka radzi sobie z życiem w różnych miejscach, pokazując, że prawdziwa przyjaźń przetrwa wszystko.

            Podsumowanie

              Czy poleciłbym „Przyjaciół”? Absolutnie! Zwłaszcza mojemu młodszemu bratu, który właśnie zaczyna studia. Myślę, że ten serial mógłby mu pokazać, że wchodzenie w dorosłość, choć trudne, może być też zabawne i pełne nieoczekiwanych przygód.

              Po obejrzeniu „Przyjaciół” złapałem prawdziwego bakcyla na sitcomy z lat 90. Zacząłem nadrabiać „Frasiera”, „Kroniki Seinfelda” i „Bajer z Bel-Air”. Ale muszę przyznać, że żaden z nich nie dorównał magii „Przyjaciół”.

              Na koniec chciałbym zadać wam pytanie: Czy w dzisiejszych czasach, w erze mediów społecznościowych i ciągłej połączalności, możliwe jest stworzenie tak bliskich relacji jak te pokazane w „Przyjaciołach”? Czy może tęsknimy za czymś, co już nie istnieje?

              Dodaj komentarz

              Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *