Kurczę, nigdy nie zapomnę mojego pierwszego spotkania z „Misiem”! Był piątkowy wieczór, siedzieliśmy z ekipą w moim ciasnym, studenckim mieszkanku na Starówce. Mieliśmy w planach maraton horrorów, ale gdy padła propozycja „Misia”, atmosfera się zmieniła. „Stary, to klasyk!” – krzyknął Maciek, wyjmując zakurzoną płytę DVD z plecaka. Byłem sceptyczny. Komedia z PRL-u? Serio? Ale cóż, dałem się przekonać. I żebyście widzieli moje zdziwienie, gdy po pierwszych minutach zorientowałem się, że to nie jest zwykła komedia – to istna jazda bez trzymanki przez absurdy minionej epoki!

Analiza fabuły
Rany, co to była za przygoda! Fabuła „Misia” to istny rollercoaster absurdu, który sprawił, że mój mózg pracował na najwyższych obrotach. Scena w „Misiu-Barze” z tą słynną wymianą „Łubu-dubu, łubu-dubu, niech żyje nam prezes naszego klubu!” wywołała u mnie niekontrolowany wybuch śmiechu. To było tak absurdalne, a jednocześnie tak znajome – przypomniało mi sytuacje z mojej szkoły, gdy musieliśmy bezmyślnie powtarzać jakieś slogany na akademiach.

A ta cała intryga z paszportem i podstawionym sobowtórem? Genialny pomysł! Choć początkowo wydawało mi się to przesadzone, to im dłużej nad tym myślałem, tym bardziej docierało do mnie, jak trafnie oddaje to rzeczywistość tamtych czasów. Mój dziadek opowiadał mi kiedyś, jakie kombinacje ludzie wymyślali, żeby wyjechać za granicę – i nagle zrozumiałem, że „Miś” wcale nie jest tak oderwany od rzeczywistości, jak mi się początkowo wydawało.

Najbardziej uderzyła mnie jednak scena z londyńskim bankierem. To był moment, w którym poczułem, jak głęboko ten film sięga. Niby śmieszne, a jednak gorzkie. Pomyślałem o współczesnych aferach finansowych i dotarło do mnie, że mimo upływu lat, pewne mechanizmy pozostają niezmienne. To było jak zderzenie z rzeczywistością – niby oglądam komedię, a tu proszę, life lesson jak się patrzy!
Postacie i aktorstwo
Jeśli miałbym się z kimś utożsamić, to chyba z Jarząbkiem. Ten gość to chodząca definicja „człowieka, który próbuje przetrwać w absurdalnym systemie”. Jego ciągłe lawirowanie między zasadami a koniecznością kombinowania to coś, co sam nieraz odczuwam w naszej kochanej polskiej rzeczywistości. Choć może nie na taką skalę, ale ile to razy musiałem kombinować, żeby załatwić coś w urzędzie albo na uczelni!
A Stanisław Tym jako Ryszard Ochódzki? Mistrzostwo świata! Po tym filmie nie mogłem patrzeć na niego inaczej niż jak na wcielenie cwaniactwa i przebiegłości. Pamiętam, jak kilka lat później zobaczyłem go w jakimś wywiadzie i przez całą rozmowę czekałem, aż powie coś w stylu „Nie ma takiego prawa jak jest”. No ale niestety, nic z tego – to pokazuje, jak bardzo ta rola się do niego przykleiła.

Chemia między Tymem a Kobryniem (grającym Jarząbka) to czyste złoto! Ich wspólne sceny, szczególnie ta w samolocie, gdzie Ochódzki próbuje wytłumaczyć Jarząbkowi plan działania, to komediowy majstersztyk. Widać, że ci aktorzy świetnie się ze sobą czuli na planie. Ich interakcje przypominały mi trochę relacje w mojej paczce znajomych – niby się przekomarzamy, ale w gruncie rzeczy jesteśmy zgraną ekipą.
Aspekty techniczne i artystyczne
Muzyka w „Misiu” to osobna historia! Ta charakterystyczna melodia z czołówki natychmiast przenosi mnie w klimat PRL-u. Kiedy ją słyszę, od razu mam przed oczami szare ulice, kolejki w sklepach i absurdy tamtej epoki. To niesamowite, jak kilka dźwięków może wywołać tak silne skojarzenia!
A zauważyliście te wszystkie detale w scenografii? Kurczę, te wnętrza „Misia-Baru” to istna kapsuła czasu! Zawsze gdy je widzę, przypomina mi się mieszkanie mojej babci, które do dziś wygląda, jakby czas się tam zatrzymał w latach 80. Te meblościanki, firanki, nawet sposób ułożenia bibelotów – wszystko to tworzy niezwykle autentyczną atmosferę.

Jeśli chodzi o styl wizualny, „Miś” przypomina mi trochę filmy Woody’ego Allena z tego okresu, szczególnie „Manhattan” czy „Annie Hall”. Ta sama umiejętność pokazywania absurdów codzienności, te same gry słowne i inteligentny humor. Może to dlatego, że obaj twórcy mieli dar do wychwytywania i wyśmiewania społecznych absurdów?
Kontekst i odniesienia
Oglądając „Misia” dzisiaj, nie mogę nie myśleć o obecnej sytuacji politycznej w Polsce. Te wszystkie układy, znajomości, kombinowanie – czy naprawdę tak wiele się zmieniło? Jasne, nie musimy już kombinować z paszportami, ale czy nadal nie ma sytuacji, gdzie „nie ma takiego prawa jak jest”?
Ten film zmienił moje spojrzenie na PRL. Wcześniej znałem tę epokę głównie z ponurych opowieści rodzinnych i lekcji historii. „Miś” pokazał mi, że mimo wszystkich trudności, ludzie potrafili zachować poczucie humoru i dystans do rzeczywistości. To chyba najlepsza broń przeciwko absurdom systemu, nie?

Po seansie gadaliśmy z kumplami do późna w nocy. Wywiązała się zażarta dyskusja o tym, czy takie filmy jak „Miś” powinny być obowiązkowe w szkołach. Część ekipy twierdziła, że to świetna lekcja historii, inni uważali, że młodzież i tak tego nie zrozumie. A ja? Cóż, myślę, że „Miś” to nie tylko lekcja historii, ale też przestroga na przyszłość.
Krytyka i subiektywna ocena
Dobra, przyznaję – był moment, który mnie lekko rozczarował. Chodzi mi o scenę w Londynie, gdy Ochódzki próbuje odebrać pieniądze z banku. Trochę to dla mnie przegięte i odrealnione. Rozumiem, że to satyra, ale ten element jakoś wybija mnie z rytmu filmu. Może to kwestia tego, że reszta jest tak realistyczna w swoim absurdzie, że ta scena wydaje się już zbyt przerysowana?
A teraz moja „niepopularna opinia” – uważam, że postać Stanisława Palucha jest niedostatecznie wykorzystana. Wszyscy chwalą główny wątek z Ochódzkim, ale dla mnie to właśnie Paluch, ze swoim wiecznym „Ale już niedługo”, mógłby być ciekawszym bohaterem. Jego pasywność i wieczne czekanie na lepsze czasy to świetna metafora społeczeństwa w PRL-u, ale film trochę to spłyca.
Gdybym miał zaproponować alternatywne zakończenie, to może pokazałbym, co stało się z bohaterami po upadku komunizmu? Jak Ochódzki radzi sobie w kapitalizmie? Czy Jarząbek dalej kombinuje? A może Paluch wreszcie doczekał się tych „lepszych czasów”? To mogłoby dodać filmowi dodatkowego wymiaru i pokazać, jak pewne cechy i zachowania przetrwały zmianę systemu.
Podsumowanie
Czy poleciłbym „Misia”? Jasne, że tak! Szczególnie mojemu kumplowi Markowi, który zawsze narzeka na polskie komedie. Założę się, że nawet on doceniłby inteligentny humor i celną satyrę „Misia”!
Ten film sprawił, że zacząłem szukać innych polskich komedii z okresu PRL-u. Kto wie, może odkryję kolejne perełki, które stoją w cieniu „Misia”? To otworzyło przede mną całkiem nowy świat polskiej kinematografii.
A na koniec, prowokacyjne pytanie dla was, drodzy czytelnicy: Czy potraficie dostrzec „misia” we współczesnym świecie? Gdzie dzisiaj znajdziemy absurdy podobne do tych z filmu? Bo mi się wydaje, że „miś” ma się całkiem dobrze, tylko zmienił futro…
I tak oto dobrnęliśmy do końca tej recenzji! Mam nadzieję, że choć trochę zaraziłem was moim entuzjazmem do „Misia”. A teraz lecę, bo mam ochotę na kolejny seans. Kto wie, może tym razem zauważę coś, co wcześniej mi umknęło? Bo to jest właśnie piękno w klasykach – za każdym razem odkrywasz w nich coś nowego!