Logan: Wolverine – Krwawa elegia o zmierzchu superbohatera

Pamiętam ten dzień, jakby to było wczoraj. Premiera „Logan: Wolverine” zbiegła się z moimi urodzinami, więc postanowiłem zrobić sobie prezent i wybrać się do kina sam. Tak, sam – czasem najlepszym towarzyszem jest własne ja i wielki kubełek popcornu. Siedząc w wygodnym fotelu multipleksu, czułem mieszankę podekscytowania i nostalgii. W końcu to miał być ostatni występ Hugh Jackmana jako Wolverine’a. Cholera, dorastałem z tą postacią! Spodziewałem się czegoś wyjątkowego, ale to, co zobaczyłem na ekranie, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Pierwsze kadry filmu uderzyły mnie jak młot Thora – surowe, brutalne, a jednocześnie przesiąknięte melancholią. Wiedziałem, że to nie będzie kolejna superbohaterska rozwałka.

Analiza fabuły

Kurczę, gdzie mam zacząć? Fabuła „Logana” to emocjonalny rollercoaster, który wycisnął ze mnie siódme poty. Scena, w której Logan opiekuje się schorowanym Profesorem X, trafiła mnie prosto w serce. Przypomniała mi czas, gdy sam musiałem zajmować się chorym dziadkiem – ta bezradność, frustracja, ale i głęboka miłość… Mangold idealnie uchwycił te skomplikowane emocje.

A motyw ojcostwa? Rany, to było jak kopniak w brzuch. Relacja Logana i Laury to istna jazda bez trzymanki. Z jednej strony widzimy tego twardziela, który przez lata odrzucał wszelkie przywiązanie, a z drugiej – faceta, który powoli odkrywa w sobie instynkt opiekuńczy. Ta scena w lesie, gdy Logan uczy Laurę prowadzić – niby prosta, a ile w niej ciepła i autentyzmu. Aż się łezka w oku kręci, no nie powiem.

Najbardziej zaintrygowała mnie jednak niejednoznaczność całej historii. Czy Logan naprawdę chciał pomóc Laurze, czy po prostu szukał odkupienia? A może to wszystko było jego ostatnią, desperacką próbą nadania sensu własnemu życiu? Te pytania nie dawały mi spokoju długo po seansie. Osobiście interpretuję to jako podróż człowieka, który przez całe życie uciekał przed odpowiedzialnością, a teraz, u kresu sił, wreszcie ją przyjmuje. Trochę jak w moim życiu – przez lata unikałem poważnych zobowiązań, aż w końcu rzeczywistość kopnęła mnie w tyłek i musiałem dorosnąć.

Postacie i aktorstwo

Nie będę ściemniał – zawsze utożsamiałem się z Loganem. Może nie mam adamantowego szkieletu i nie potrafię regenerować się w mgnieniu oka (choć po niektórych imprezach by się przydało), ale ta wewnętrzna walka, cynizm przemieszany z ukrytą wrażliwością – to jest coś, co czuję w kościach. W tym filmie Logan jest jak otwarta rana – zmęczony, zgorzkniały, a jednak wciąż walczący. Cholera, ile razy sam czułem się podobnie, zwłaszcza gdy życie rzucało mi kłody pod nogi.

A teraz anegdotka – po obejrzeniu „Logana” spotkałem Hugh Jackmana na lotnisku. Serio! Facet stał przede mną w kolejce do odprawy. Normalnie bym nie zagadał, ale byłem tak poruszony jego rolą, że się przełamałem. Powiedziałem mu, jak bardzo doceniam jego pracę i że jego występ w „Loganie” zmienił moje postrzeganie aktorstwa w filmach superbohaterskich. Wiecie co? Uśmiechnął się, podziękował i przez chwilę pogadaliśmy o filmie. To spotkanie uświadomiło mi, jak wielki wpływ może mieć aktor na widza. Jackman nie był już dla mnie tylko Wolverinem – stał się artystą, którego szanuję na zupełnie nowym poziomie.

Jeśli chodzi o chemię między aktorami, to sceny Jackmana i Dafne Keen (Laura) to czyste złoto. Weźmy na przykład moment, gdy Logan uczy Laurę, jak używać pazurów. To nie jest typowa scena ojciec-córka – jest w tym coś surowego, pierwotnego, a jednocześnie czułego. Ich spojrzenia mówią więcej niż tysiąc słów. To nie jest wyuczona gra – to jest magia kina w najczystszej postaci.

Aspekty techniczne i artystyczne

Rany, muzyka w tym filmie! Marco Beltrami odwalił kawał dobrej roboty. Pamiętam scenę, gdy Logan po raz pierwszy używa swoich pazurów w pełnej krasie – te przeszywające dźwięki skrzypiec idealnie oddają jego wewnętrzny ból i furię. Czułem ciarki na plecach, jakbym sam miał te pazury.

A propos detali – zauważyliście te stare blizny na ciele Logana? To mały szczegół, ale cholera, jak wiele mówi o postaci! Lata walk, bólu, powolnego starzenia się – wszystko to widać w tych bliznach. To przypomniało mi trochę moje własne blizny – może nie tak spektakularne, ale każda ma swoją historię.

Jeśli miałbym porównać styl wizualny „Logana” do innego filmu, to pierwsze co przychodzi mi do głowy to „Droga” Johna Hillcoata. Ta sama surowa, postapokaliptyczna estetyka, przytłumione kolory, poczucie beznadziei przebijające przez każdy kadr. Ale o ile „Droga” była dla mnie przytłaczająca, o tyle „Logan” znalazł sposób, by przemycić nutę nadziei w tym ponurym świecie.

Kontekst i odniesienia

Oglądając „Logana”, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, jak bardzo ten film odnosi się do obecnej sytuacji uchodźców. Laura i inne dzieci uciekające przed prześladowaniami, szukające bezpiecznej przystani – to przecież obrazy, które widzimy codziennie w wiadomościach. Film sprawił, że zacząłem patrzeć na te kwestie z nowej perspektywy. Nie są to już tylko anonimowe twarze w telewizji, ale ludzie z własnymi historiami, marzeniami i lękami.

Po seansie wdałem się w gorącą dyskusję z kumplami w pubie. Pamiętam, jak Maciek (ten uparty drań) upierał się, że film jest „zbyt ponury jak na X-Menów”. A ja na to: „Stary, właśnie o to chodzi! To nie jest kolejna kolorowa bajeczka, to jest prawdziwe życie z supermocami!”. Gadaliśmy do zamknięcia knajpy, a ja wyszedłem z jeszcze większym podziwem dla filmu.

Krytyka i subiektywna ocena

Okej, nie wszystko w „Loganie” było idealne. Moment, który mnie rozczarował? Śmierć Caliban. Czułem, że ta postać miała potencjał na więcej, a została potraktowana trochę po macoszemu. Rozumiem, że to miało podkreślić brutalność świata, ale kurczę, szkoda mi było tego gościa.

A teraz moja „niepopularna opinia” – wiem, że wszyscy zachwycają się scenami akcji, ale dla mnie niektóre z nich były zbyt chaotyczne. Tak, rozumiem, że to miało oddawać dezorientację i brutalność walki, ale czasami miałem wrażenie, że oglądam rozmyty kalejdoskop, a nie starcie superbohaterów.

Gdybym mógł coś zmienić w fabule, to chyba dałbym Loganowi szansę na prawdziwe odkupienie. Może zamiast umierać, zostałby z Laurą i innymi dziećmi, tworząc nową, dysfunkcyjną, ale kochającą się rodzinę? To byłoby ciekawe – zobaczyć, jak ten samotny wilk uczy się być częścią stada.

Podsumowanie

Czy poleciłbym „Logana”? Kurczę, jasne że tak! Zwłaszcza mojemu staremu. Wiem, wiem, brzmi dziwnie, ale hear me out. Mój ojciec zawsze był fanem klasycznych westernów, a „Logan” ma w sobie sporo z tego klimatu. Myślę, że doceniłby tę surową opowieść o odkupieniu i odpowiedzialności. Kto wie, może nawet skłoniłoby go to do obejrzenia innych filmów o X-Menach?

Po „Loganie” mam ochotę na więcej takich dojrzałych, niejednoznacznych opowieści superbohaterskich. Może czas odświeżyć „Watchmen” albo dać szansę bardziej niszowym komiksowym adaptacjom?

Na koniec zostawię was z pytaniem: Gdybyście mieli moc Logana – nieśmiertelność i zdolność regeneracji – ale za cenę wiecznej samotności i cierpienia, czy bylibyście gotowi ją przyjąć? To pytanie prześladuje mnie od czasu seansu. A wy, co myślicie?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *