Pierwsze spotkanie z Wilkowyjami

Pamiętam ten dzień jak dziś – była deszczowa niedziela 2006 roku, kiedy po męczącym weekendzie u teściów (tak, każdy wie, o czym mówię!) zapadłem się w fotel z pilotem w ręku. Szczerze? Natrafiłem na „Ranczo” przypadkiem, przeskakując między kanałami w poszukiwaniu czegoś, co pomoże mi zabić czas do wieczornego meczu. Spodziewałem się kolejnej nieudanej próby stworzenia polskiego serialu komediowego – w końcu ile można oglądać te same schematy? A jednak… już po pierwszym odcinku złapałem się na tym, że zamiast włączyć mecz, odpaliłem kolejny epizod na VOD.
W głąb fabuły
To, co początkowo wydawało się prostą historią Amerykanki w polskiej wsi, szybko przerodziło się w fascynującą opowieść o nas samych. Pamiętam, jak podczas sceny pierwszej „narady” przy półlitrówce w ławeczce pod sklepem, parsknąłem śmiechem tak głośno, że mój kot spadł z parapetu. Bo czy nie mamy wszyscy takiego „Pietrka” wśród znajomych? Albo czy nie znamy kogoś, kto jak Więcławska potrafi wszystko „załatwić”?

Szczególnie utkwiła mi w pamięci scena, gdy Lucy próbuje zrozumieć zawiłości polskiej biurokracji. Pracując w urzędzie (tak, jestem tym szczęściarzem!), nie mogłem powstrzymać się od gorzko-ironicznego uśmiechu – niektóre absurdy są po prostu ponadczasowe. Serial genialnie pokazuje, jak w małej społeczności wszystko jest ze sobą powiązane, zupełnie jak w mojej rodzinnej miejscowości, gdzie nawet wybór nowego proboszcza był tematem gorętszym niż finał Ligi Mistrzów.
Galeria charakterów

Z wszystkich postaci najbardziej utożsamiam się z Kusym. Nie dlatego, że jestem artystą (moje jedyne dzieło to krzywo powieszona półka w łazience), ale przez jego wewnętrzną walkę między tym, kim jest, a kim mógłby być. Jego przemiana z outsidera w szanowanego członka społeczności przypomina mi moją własną drogę od nieśmiałego dzieciaka do… cóż, nadal nieśmiałego, ale przynajmniej potrafiącego się z tego śmiać dorosłego.
Cezary Żak w podwójnej roli wójta i proboszcza to majstersztyk aktorski. Po obejrzeniu „Rancza” nie mogłem się powstrzymać od szukania podobieństw między tymi postaciami podczas przypadkowego spotkania z aktorem w warszawskiej kawiarni. Siedział dwa stoliki dalej, a ja jak głupek próbowałem zgadnąć, czy jego sposób picia kawy bardziej przypomina wójta czy księdza! (Dla zainteresowanych – zdecydowanie wójta).
Magia małych szczegółów
Muzyka w „Ranczu” działa jak wehikuł czasu – przenosi mnie prosto do domu babci, gdzie zapach szarlotki mieszał się z dźwiękiem starych piosenek z radioodbiornika. A scenografia? Sklep Więcławskiej to dokładna kopia sklepu z mojej rodzinnej wsi, łącznie z tą charakterystyczną dziurą w linoleum przy ladzie!

Styl wizualny przypomina mi trochę „Miasteczko Twin Peaks” – oczywiście nie przez element grozy, ale przez sposób, w jaki kamera traktuje lokalizację jako osobnego bohatera. Każdy kadr w Wilkowyjach opowiada własną historię.
Zwierciadło współczesności
Oglądając „Ranczo” w 2024 roku, nie mogę się nadziwić, jak wiele tematów poruszanych w serialu jest nadal aktualnych. Konflikty polityczne, wpływ mediów społecznościowych (pamiętacie „Wilkowyjskie Radio Internetowe”?), zderzenie tradycji z nowoczesnością – to wszystko mogłoby się dziać dzisiaj.

Po jednym z maratonów serialowych wdałem się w gorącą dyskusję ze znajomymi o tym, czy Lucy mogłaby być influencerką w dzisiejszych czasach. Seria memów, które stworzyliśmy, wyobrażając sobie jej TikToki z Wilkowyj, do dziś krąży w naszej grupie na WhatsAppie.
Konstruktywna krytyka
Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to tempo niektórych wątków czasami przypomina jazdę traktorem pod górkę. Szczególnie historia romandu Lucy i Kusego – ile można czekać na happy end? To trochę jak patrzeć, jak moja siostra rozwodzi się nad wyborem sukienki na randkę – wiadomo, że w końcu wybierze tę pierwszą, ale trzeba przejść przez cały proces!

Moja niepopularna opinia? Postać Czerepacha wcale nie jest tak genialnie napisana, jak wszyscy twierdzą. Czasami jego intrygi są tak przewidywalne, że można by je opisać w podręczniku „Podstawy manipulacji dla opornych”.
Ostatnie słowo
„Ranczo” to serial, który poleciłbym mojemu szefowi – może wreszcie zrozumiałby, dlaczego czasem trzeba „zejść między ludzi” zamiast siedzieć za biurkiem. To doświadczenie zachęciło mnie do eksploracji innych polskich produkcji, chociaż przyznam szczerze – poprzeczka została zawieszona cholernie wysoko.

A na koniec pytanie do Was: czy nie jest tak, że każdy z nas ma w sobie trochę z mieszkańca Wilkowyj? I czy przypadkiem nie jest to najlepszy komplement, jaki możemy dać temu serialowi?