Ojciec chrzestny: Klasyk, który wciąż trzęsie światem kina.

Pamiętam to jak dziś – był piątkowy wieczór, środek upalnego lipca. Moi rodzice wyjechali na działkę, a ja, świeżo upieczony maturzysta, postanowiłem wykorzystać wolny dom na maraton filmowy. Na liście od dawna czekał „Ojciec chrzestny” – klasyk, o którym słyszałem tyle, że czułem się jak ostatni kinomaniak, który go jeszcze nie widział. Z lodówką pełną zimnego piwa i miską popcornu, zasiadłem przed telewizorem, spodziewając się typowego gangsterskiego filmu z lat 70. Cholera, jak bardzo się myliłem! Już po pierwszych minutach, gdy zobaczyłem tę słynną scenę z kotkiem na kolanach Dona Corleone, wiedziałem, że to będzie coś więcej niż zwykły film o mafii.

Analiza fabuły

Fabuła „Ojca chrzestnego” wciągnęła mnie jak czarna dziura. Scena za sceną, czułem się, jakbym był tam, w tym ciemnym gabinecie Don Corleone, przysłuchując się prośbom i groźbom. Pamiętam, jak podczas sceny ślubu Connie poczułem ukłucie zazdrości – moje kuzynostwo niedawno miało wesele, ale przy tej sycylijskiej fecie wyglądało jak podwórkowe grillowanie.

A ta scena z głową konia? Matko przenajświętsza, myślałem, że zobaczę ją tylko w memach, a tu proszę – krew, krzyki i przerażenie producenta filmowego. Przyznaję, musiałem zatrzymać film na chwilę, żeby złapać oddech. To było jak kopniak prosto w żołądek, tylko że zamiast bólu, poczułem mieszankę fascynacji i obrzydzenia.

Nie mogę też nie wspomnieć o scenie w restauracji, gdy Michael zabija Solozzo i kapitana McCluskey’a. Siedziałem jak na szpilkach, czując, jak moje serce przyspiesza z każdą sekundą. A gdy padły strzały? Podskoczyłem tak, że prawie wywróciłem miskę z popcornem. To było jak oglądanie wypadku samochodowego – straszne, ale nie mogłem oderwać wzroku.

Cała historia rodziny Corleone przypomniała mi trochę o moich własnych rodzinnych dramatach. Okay, nikt u nas nie prowadzi imperium przestępczego (przynajmniej mam taką nadzieję), ale te wszystkie intrygi, sekrety i lojalność wobec rodziny? Brzmi jak typowa polska wigilia u cioci na wsi.

Postacie i aktorstwo

Jeśli chodzi o postacie, to muszę przyznać, że najbardziej utożsamiam się z Michaelem Corleone. Nie, nie dlatego, że marzę o karierze w mafii! Ale ta jego przemiana z outsidera rodziny w bezwzględnego dona? Przypomniało mi to trochę, jak z nieśmiałego dzieciaka stałem się kapitanem drużyny koszykarskiej w liceum. Okay, może to nie to samo co przejęcie mafijnego imperium, ale ten proces odkrywania w sobie cech lidera był dla mnie bardzo znajomy.

A propos aktorstwa – Al Pacino jako Michael Corleone to po prostu mistrzostwo świata. Pamiętam, jak kiedyś widziałem go w jakiejś komedii romantycznej i pomyślałem „Eh, kolejny przeciętny aktor”. Ale po „Ojcu chrzestnym”? Człowieku, zmieniłem zdanie o 180 stopni! Ta scena, gdy Michael wraca z Sycylii i spotyka się z Kay – jego spojrzenie, ta zimna kalkulacja w oczach. Czułem ciarki na plecach, jakbym patrzył w oczy prawdziwemu mafioso.

Nie mogę też nie wspomnieć o Marlonie Brando jako Don Vito Corleone. Ta chemia między nim a Pacino w scenach ojciec-syn była tak autentyczna, że przez moment zapomniałem, że oglądam film. Przypomniało mi to rozmowy z moim własnym ojcem – te momenty, gdy próbuje przekazać mi życiowe mądrości, a ja udaję, że wszystko wiem lepiej. Tylko że u Corleone zamiast „Synu, studia są ważne” było „Synu, nigdy nie występuj przeciwko Rodzinie”.

Aspekty techniczne i artystyczne

Muzyka w „Ojcu chrzestnym” to osobny rozdział. Ten słynny temat przewodni – gdy go usłyszałem, poczułem się, jakbym został przeniesiony do innego świata. Było w tym coś hipnotyzującego, jakby ta melodia opowiadała całą historię rodziny Corleone bez użycia słów. Złapałem się nawet na tym, że nucę ją pod prysznicem następnego dnia!

A te wszystkie szczegóły scenografii? Matko, czułem się, jakbym podróżował w czasie. Pamiętam, jak przykuła moją uwagę scena w gabinecie Don Corleone – te ciężkie, skórzane fotele, ciemne drewno, klimat lat 40. Przypomniało mi to gabinet mojego dziadka, tylko zamiast mafijnych planów, on tam głównie rozwiązywał krzyżówki.

Jeśli chodzi o styl wizualny, to „Ojciec chrzestny” przypomniał mi trochę „Peaky Blinders” – ta sama dbałość o detale, te same przyciemnione kadry tworzące atmosferę tajemnicy i niebezpieczeństwa. Tylko zamiast przemysłowego Birmingham mamy słoneczną Sycylię i mroczny Nowy Jork.

Kontekst i odniesienia

Oglądając „Ojca chrzestnego” w 2023 roku, nie mogłem nie myśleć o obecnej sytuacji politycznej. Te wszystkie układy, nepotyzm, władza oparta na strachu i pieniądzach – brzmi znajomo, prawda? Aż się zastanawiałem, czy niektórzy politycy nie traktują tego filmu jak podręcznik do rządzenia.

Film zdecydowanie zmienił moje spojrzenie na temat zorganizowanej przestępczości. Wcześniej myślałem o mafiozach jak o jednowymiarowych złoczyńcach z kreskówek. A tu proszę – złożone postacie, rodzinne dramaty, kodeks honorowy. Nie żebym nagle zaczął kibicować przestępcom, ale na pewno spojrzałem na ten temat z zupełnie innej perspektywy.

Po seansie od razu zadzwoniłem do mojego kumpla Maćka, który jest fanem kina gangsterskiego. Gadaliśmy chyba do 3 nad ranem, analizując każdą scenę. Pokłóciliśmy się nawet o to, czy Michael pod koniec filmu jest bohaterem czy złoczyńcą. Maciek upierał się, że to tragiczny bohater, ja z kolei twierdziłem, że to po prostu świetnie napisany antagonista. Ta dyskusja trwa do dziś!

Krytyka i subiektywna ocena

Muszę przyznać, że był jeden moment, który mnie rozczarował – śmierć Sonny’ego. Nie zrozumcie mnie źle, scena była świetnie nakręcona, ale… czy to nie było zbyt przewidywalne? Czułem, że Sonny jest skazany na śmierć od samego początku. Może to dlatego, że obejrzałem za dużo współczesnych seriali, gdzie główni bohaterowie giną niespodziewanie?

A teraz moja „niepopularna opinia” – uważam, że postać Kay Adams (granej przez Diane Keaton) była niedostatecznie rozwinięta. Wszyscy zachwycają się złożonością męskich postaci, a Kay pozostaje w tle jako „ta normalna” dziewczyna Michaela. Aż się prosiło, żeby dać jej więcej do zagrania, pokazać jej własne dylematy i wewnętrzne konflikty.

Gdybym mógł coś zmienić w fabule, chętnie zobaczyłbym alternatywną wersję, gdzie to Kay przejmuje kontrolę nad rodziną Corleone. Wyobraźcie sobie – żona dona, która okazuje się być sprytniejsza i bardziej bezwzględna niż wszyscy mężczyźni razem wzięci. To dopiero byłby twist!

Podsumowanie

Czy poleciłbym „Ojca chrzestnego”? Absolutnie! Szczególnie mojemu szefowi z pracy dorywczej w pizzerii. Może wreszcie zrozumiałby, że „zrobię mu ofertę nie do odrzucenia” to NIE jest odpowiedni sposób na proponowanie dodatkowej zmiany w sobotę.

Po obejrzeniu „Ojca chrzestnego” moja lista filmów do obejrzenia eksplodowała. Nagle zapragnąłem nadrobić wszystkie klasyki kina gangsterskiego – „Człowiek z blizną”, „Goodfellas”, „Dawno temu w Ameryce”. Czuję, że otworzyły się przede mną drzwi do zupełnie nowego świata kinematografii.

Na koniec chciałbym zadać wam pytanie – gdybyście mieli wybór między władzą a rodziną, co byście wybrali? Bo po obejrzeniu „Ojca chrzestnego” już nie jestem pewien, czy te dwie rzeczy da się w ogóle oddzielić.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *